Za każdym razem kiedy zabieram się za jakąkolwiek pracę, która wymaga wysiłku, koncentracji i kreatywności myślę sobie: „spoko, to się da zrobić”:-) Potem przychodzi czas realizacji zadania i przysłowiowe piórka nieco mi opadają bo zaczynają się tzw. schody. A to nie można czegoś odkręcić, a to nie można czegoś wyjąć, a to jest inaczej skonstruowane niż wyglądało, a to to, a to tamto….No i zaczyna sie lawina przekleństw, zwątpienia i brak wiary w powodzenie przedsięwzięcia. Staję przed ścianą i zasatnawiam się po co mi to było? Tak, porywanie się z „motyką na słońce” to zdecydowanie moja specjalność. Ma to jednak swoje dobre strony. W moim wypadku jest to wiele uratowanych „meblowych dusz” oraz satysfakcja, wielka satysfakcja z tego, że przełamuję swoje słabości, że nie poddaję się i staram się robić wszystko najlepiej jak potrafię oraz to, że efekt końcowy zazwyczaj zadawala odbiorcę. I to jest najwyższa zapłata za pot i łzy płynące podczas wielogodzinnej, ciężkiej roboty nad takimi „trupkami”.
Pieniądze oczywiście też
Bohaterami tego wpisu są dwa obrotowe, okrągłe fotele z czasów prosperity polskiego designu.

A tak to wyglądało przed:
Zostaw Komentarz